środa, 22 lutego 2012

9. Gdzie oni są?


Dzisiejszy dzień planowałam spędzić na przygotowaniach do szkoły. Wielki Dzień miał nastąpić już jutro, a ja chciałam być do niego przygotowana w stu procentach. Jakichkolwiek wpadek nie brałam pod uwagę. Jutrzejszy dzień miał być idealny i nic mi tego nie popsuje.
          Rano znowu poszłam pobiegać, trochę ze względu na narastający poziom zdenerwowania, a trochę ze względu na możliwość spotkania z chłopakami.
- Hej! – usłyszałam gdy wbiegałam do parku. Znałam już ten głos.
- Cześć. – odpowiedziałam i odwróciłam się Marleny, która też była ubrana na sportowa. –Biegniesz ze mną?
- Bardzo bym chciała, ale właśnie wracam. – powiedziała z uśmiechem.
- Ranny ptaszek, co?
- Tak jakby. Hej, możesz się dzisiaj spotkać?- zagadnęła. W sumie miałam inne plany, ale na godzinkę czy dwie nic zaszkodzi wyjść z domu.
- Jasne, o trzynastej pasuje?
- No pewnie! Przyjdź po mnie! – krzyknęła biegnąc już w przeciwną stronę. Zapewne biegła do sklepu. Nie rozumiem dlaczego ludzie zawsze rano to robią, jakby nie mogli kupić wszystkiego wieczorem i później wstać. Nie ważne.
          Biegałam prawie pół godziny z czego nie byłam zadowolona. W Warszawie biegałam około godziny, a i tak byłam mniej zmęczona niż dzisiaj. Modliłam się żeby nikt mnie nie zobaczył w takim stanie, nawet mam kiedy wchodziłam do pokoju. Szybko wzięłam ubrania i poszłam się myć.
          Byłam dzisiaj w bardzo, że tak powiem, słodkim nastroju. Wszystko widziałam w różowych barwach i najchętniej przytulałabym się cały dzień. Lubię kiedy ubranie odzwierciedla mój humor, dlatego włożyłam na siebie jasne rurki, białą bluzkę z błękitnym napisem Cupcakes! oraz granatowy sweterek. Włosy spięłam różową kokardą w wysoki kucyk. Gdybym została w domu, albo było nieco cieplej, założyłabym jeszcze blado różowe balerinki, ale dzisiaj musiałam z nich zrezygnować.
          Mówiłam, że wszystko widziałam w kolorze miłości.  Wybiegłam z pokoju cała w skowronkach i zaczęłam budzić domowników. Najpierw zajrzałam do Ani. Spała tak słodko przytulona do misia, że przez chwilę myślałam, że nie będę jej budziła. Ale tylko przez chwilę! Podeszłam do okna i gwałtownie odsłoniłam firanki wpuszczając do pokoju promienie słońca.
- Wsta-ajemy! Wstajemy! – udawałam Króla Juliana. Ania nakryła głowę poduszką i udawała, że mnie nie słyszy. Wskoczyła na łóżko i zaczęłam jej krzyczeć do ucha. – Słyszysz mnie?! Mówię W-S-T-A-W-A-J-!
          Zostawiłam ją i poszłam do rodziców brata zostawiając sobie na koniec. Mama już wstawała, a tata szukał na podłodze okularów. Zostałam poproszona o pomoc przy śniadaniu i obudzenie Rafała. Boże, o niczym innym teraz nie marzyłam, tylko żeby oblać go porządną miską wody. W pokoju znalazłam pustą butelkę, którą po napełnieniu opróżniłam prosto nad głową brata.
- Co ty robisz świrze?! Mam teraz wszystko mokre! – wydzierał się wyskakując z łóżka i trzepiąc bluzkę od piżamy.
- Rodzice prosili, aby cię obudzić. – powiedziałam słodko uśmiechając się triumfalnie. – Tak też zrobiłam.
- Ja się zemszczę. – wysyczał przez zaciśnięte zęby. Z uśmiechem na pół twarzy zbiegałam na dół pomóc przy śniadaniu. Robiłyśmy z mamą gofry francuskie, ulubiony przysmak całej rodziny. Zjedliśmy je wszyscy ze smakiem i chwilę porozmawialiśmy o nowej szkole.
          Musieliśmy jutro być trochę wcześniej niż reszta uczniów, żeby odebrać plan lekcji i kluczyki do szafek. Na reszcie nie będę musiała trzymać ubrań w szatni, jak w starej szkole. Wreszcie będę miała szafkę, jak prawdziwa licealistka.
          Pozmywałam po śniadaniu i poszłam do pokoju sprawdzić jakie lektury będziemy omawiać. Nawet nie przeczytałam listy, tylko szybko ją wydrukowałam, wrzuciłam do workowatej torby w kwiatki i zaczęłam się zbierać do Marleny. Wygrzebałam z szafy moje ulubione koturny, jasno beżowe z futerkiem, oraz rękawiczki jednopalczaste. Gotowa do wyjścia zeszłam na dół i założyłam płaszcz.
- Dokąd to? – spytał się podejrzliwie tata.
- Do Marleny. – odpowiedziałam promiennie.
- Dobrze, wróć tylko rozsądnie. Jutro szkoła.
- Nie musisz przypominać. – powiedziałam sarkastycznie. – Wrócę przed czwartą. Na razie!
          Zamknęłam drzwi i poszłam w kierunku domu koleżanki. Poszłam, ha! Postawiłam trzy kroki i już byłam. Zadzwoniłam do domu, ponieważ Marlena, w przeciwieństwie do nas, miała dzwonek przy furtce.
- Cześć! Wchodź. – usłyszałam w głośniku. Otworzyła mi drzwi i zaprosiła do środka. Przedpokój  był urządzony nowocześnie. Białe szafki i wieszaki, czarne płytki i słabe światło.
- Właściwie, myślałam czy nie poszłybyśmy do centrum. – zaproponowałam.
- Nie ma sprawy! Może spotkamy Mika! – powiedziała i zaczęła zakładać zielony płaszcz. – Wychodzę! – krzyknęła w przestrzeń poczym zamknęła drzwi.
          Szłyśmy naszą uliczką i rozmawiałyśmy. Spytałam się czy zna chłopaków, na co odpowiedziała, że ich kojarzy, ale nigdy nie miała przyjemności poznać osobiście.
- Kim jest Mike? – spytałam przypominając sobie jej błyszczące oczy kiedy o nim wspomniała.
- Chłopak ze szkoły. Często jeździ na desce przy galeriach z kumplami. – odpowiedziała czerwieniąc się. Czyżby Niall miał powody do zmartwień?
- I tyle?
- No dobra, podoba mi się od pierwszej klasy. – przyznała zawstydzona. – Ale chłopak jest totalnie ślepy! Próbuję się z nim umówić od wyjazdu integracyjnego, ale dla niego chyba ważniejsza jest ta deska niż dziewczyna. – dodała zawiedziona.
- I po trzech latach ci nie przeszło? Ja bym tak nie dała rady!
- Kilka razy miałam takie wrażenie, że już nic do niego nie czuję, ale potem spojrzał na mnie na korytarzu tymi niebieskimi oczami i to wrażenie znikało. Wiesz jak to jest, prawda?
- Oczywiście! – jeszcze się pytała?! To uczucie było mi tak samo dobrze znane jak uczucie głodu, które towarzyszyło mi wszędzie i zawsze. Nawet teraz, kiedy czekałyśmy na autobus do centrum. – Z koleżankami nawet kiedyś podobał nam się ten sam chłopak. Wyobraź sobie, co się działo, kiedy przypadkiem rzucił okiem w naszą stronę! On spojrzał na mnie, nie na mnie! – przedrzeźniałam dziewczyny.
- Wiem coś o tym. Kiedyś Laurel nie chciała nam powiedzieć, kto się jej podoba. A kiedy w końcu się wygadała okazało się, że to Mike! – śmiała się. – Po jakimś czasie Ivy i Ellie przeszło, ale mnie nie. O, to nasz autobus! – zawołała na widok podjeżdżającego pojazdu całego pełnego ludzi.
          Westchnęłam i wsiadłyśmy. Nie lubię tłoku, nie można oddychać i się ruszyć. A najgorsze jest to, że robisz co taki tłum zechce. Autobus zahamuje, a ty, mimo, że się trzymasz, lecisz do przodu, ponieważ ktoś z tego tłumu, kto nie był tak przewidujący jak ty, Popchnął osobę przed tobą.
          Podróż minęła nam właśnie w takim tłumie. Nie mogłyśmy rozmaić, więc czas w autobusie przeznaczyłam na lustrowanie wszystkich wzrokiem. Dobrze się przy tym bawiłam, patrząc na ludzi z pogardliwym wyrazem twarzy, a kiedy moja ofiara z przerażeniem patrzyła na swoje ubranie, ja śmiałam się pod nosem.
          Wysiadłyśmy naprzeciwko ogromnego budynku z neonowym napisem: Yellow River Shopping Centre. Wchodząc do środka wtopiłyśmy się w tłum szalejących na wyprzedażach nastolatek, które prawdopodobnie chodziły do mojej przyszłej szkoły. Wszędzie panował zimowy wystrój, sklepowy wystawy były pokryte watą i ubrane w stroje elfów pomocników. Marlena rozglądała się za nową sukienką, ja za bluzką w paski i cały czas rozmawiałyśmy.      O ciuchach, o szkole, chłopakach i rodzinie.
          Dowiedziałam się, że Marlena ma starszego brata Jamie’go oraz małego pieska chiłałłę imieniem Backy. Jamie miał dziewiętnaście lat i studiował medycynę na Oxfordzie. Mądrala. Z rodzicami nie miała większych problemów. Nagle podeszły do nas dwie dziewczyny i przywitały się z Marleną.
- Katie, to jest Ellie i Laurel, moje przyjaciółki. – przedstawiła nas sobie. Podałyśmy sobie ręce uśmiechając się zachowawczo. Ellie wyglądała na milszą od swojej koleżanki. Była niska, uśmiechnięta i na wszystko patrzyła jakby z zachwytem. Na głowie miała jeden wielki artystyczny nieład, chyba miała zamiar zrobić koczek, ale włosy wychodziły z niego w każdą stronę. Na jej zadartym nosie siedziały duże, okrągłe okulary.
          Laurel natomiast była wysoką blondynką o długich i szczupłych nogach. Najprawdopodobniej również była sympatyczna, ale mnie długonogie blondynki kojarzą się źle i nie będę tego ukrywać. Miała na sobie ciemne rurki, beżowy sweter i długi naszyjnik. Włosy rozpuściła, tak że sięgały jej do połowy brzucha.
- Co wy tu robicie? – spytała uśmiechnięta Ellie. – Mali, nic nie mówiłaś, że idziesz do sklepu.
- Ustaliłyśmy to dzisiaj rano, prawda Katie? – rzuciła mi spojrzenie Marlena.
- Tak, to był mój pomysł.
- Chcecie pójść z nami? – spytała wyniośle Laurel.
          Spojrzałam na Marlenę, ja nie miałam nic przeciwko.
- Dobra, ale idziemy do Starbucks’a. – oznajmiła moja koleżanka i wzięła mnie pod rękę.
          W kawiarni zamówiłyśmy po kawie, oprócz Ellie, która wolała zjeść muffinkę. Dziewczyny chwilę rozmawiały, a ja przysłuchiwałam się im z boku, nie do końca zorientowana o czym mówią. Laurel powiedziała, że widziała wczoraj Mika, na co Marlena bardzo się ucieszyła. Dokładnie ją wypytała jak wyglądał i powiedziała, że my chyba będziemy się zbierać.
- Miło było was poznać. – pożegnałam się z nimi.
- Ciebie też Katie. – uśmiechnęła się promiennie Ellie i mnie uściskała.
- Na razie. – powiedziała blondynka i rzuciła mi chłodne spojrzenie. – Powodzenia jutro.
 - Dzięki. – odpowiedziałam, nie patrząc na nią. Złapałam Marlenę i wyszłyśmy z kawiarni.
          Pochodziłyśmy jeszcze chwilę, dopóki ona nie znalazła wymarzonej sukienki w kwiatki, a ja bluzki w zielone paski. Jej zakup naprawdę mi się podobał, wyglądała w niej bardzo ładnie. Sukienka była w angielskim stylu, beżowa w jasno różowe kwiaty, które idealnie basowały do jej rudych włosów. Ja wybrałam bluzkę w paski, ponieważ… No właśnie, nie wiem dlaczego? Chyba dlatego, że paski są teraz modne, tak mi się wydaje.
Dochodziła piętnasta, więc postanowiłyśmy wracać, zwłaszcza, że ja chciałam się jeszcze przygotować do szkoły. Kiedy wysiadłyśmy na przystanku, zobaczyłam, że w naszą stronę idzie trójka zakapturzonych chłopaków. Marlena złapała mnie kurczowo za rękę i pochylając głowy poszłyśmy w stronę domu. Zawsze w takich chwilach podwyższał mi się poziom adrenaliny.
          Grupka była coraz bliżej nas, kiedy jeden z chłopaków podniósł głowę. Serce zabiło mi szybciej, myśląc, że zaraz zobaczę szczerbatego faceta po trzydziestce, z blizną na policzku z złośliwym uśmiechem. Uśmiech zobaczyłam, ale nie złośliwy.
- Hej. – powiedział bezgłośnie Niall i puścił mi oczko. Szedł chyba z Louisem i Zaynem, ale nie byłam pewna. Na pewno nie było tam Harrego. Minęli nas szybko, poczym Marlena odetchnęła.
- Boże, już myślałam, że nas zaczepią. – powiedziała i rozluźniła uścisk na mojej ręce.
- Ja też! – udawałam przerażenie. W rzeczywistości chciało mi się śmiać. Jak Niall miał nas zaatakować? I to jeszcze z Louisem?!
- Przyjść jutro po ciebie to razem pojedziemy?
- Bardzo bym chciała, ale zawozi mnie tata. Musimy być trochę wcześniej no i jeszcze podrzucamy brata. – przyznałam krzywiąc się.
- Nie mówiłaś, że masz brata! – emocjonowała się Marlena.
- Młodszego. – dopowiedziałam co nieco zmniejszyło jej entuzjazm. – I siostrę, sześć lat.
- Musi być śliczna. Uwielbiam małe dzieci! Musisz mi ją kiedyś pokazać, na pewno się polubimy! – mówiła szurając butami w wysokim śniegu. Szłyśmy zupełnie inaczej, ja delikatnie uważając żeby się nie poślizgnąć, a ona zupełnie się tym nie przyjmując człapał w śniegu.
          Kiedy byłyśmy przy mojej furtce, pożegnałyśmy się i każda poszła do siebie.
- Jestem! – krzyknęłam na wejściu zdejmując zaśnieżone buty i wieszając płaszcz. Nikt mi nie odpowiedział, więc zostawiłam torby na stole w kuchni i poszłam coś zjeść. W domu panowała idealna cisza, którą zauważyłam dopiero po pewnym czasie opierając się o blat i gryząc kabanosa.
          Już dawno ktoś powinien zejść na dół i się przywitać, myślałam. Rozejrzałam się po kuchni, ale nigdzie nie było karteczki, że wychodzą. Wbiegłam na górę cała podenerwowana. Z zamachem otworzyłam drzwi rodziców, które były pierwsze na korytarzu, ale nikogo tam nie zastałam. Podobnie zrobiłam u Ani i Rafała, ale i tam nie było nikogo. Zaczęłam się porządnie denerwować. Co oni do jasnej cholery robili?! Jeszcze raz wbiegłam do salonu i niepewnie zapytałam:
- Mamo? – cisza. Stałam bezradnie na środku pokoju, a w mojej głowie kłębiły się najgorsze scenariusze. Wyjrzałam przez okno, ale nie zastałam tam tego czego oczekiwałam.




                                                                   
Chciałam podziękować, za 6 super reakcji, to motywuje! :D 
ALE NAJWAŻNIEJSZE JEST TO, ŻE NASI CHŁOPCY WYGRALI BRIT AWARDS W KATEGORII BRYTYJSKI SINGIEL! GRATULUJEMY I ŻYCZYMY DALSZYCH SUKCESÓW <33









































3 komentarze:

  1. Bardzo ładnie piszesz!
    W ogóle z wielką chęcią się czyta twoja powieść!! :*

    OdpowiedzUsuń
  2. super <3 czekam na kolejny rodział !

    OdpowiedzUsuń
  3. No Kasiaa!! My tu czekamy na nastepne rozdziały! helou... dodaj nastepne :P

    P.S. Musimy pogadać
    <K3

    OdpowiedzUsuń